poniedziałek, 1 października 2007

Ziemniak jako choroba przenoszona drogą udeptaną...

Mnie myśl ostatnio męczy i spać mi nie daje, a jednocześnie smyra i łechce dość pieszczotliwie, każąc mi zadać pytanie: skąd się nazwa ZIEMNIAK wzięła!
Nieco się obawiam, że kolektyw ogrodników różnej maści, zacznie mego bloga nawiedzać, gdyż jakby nie patrzeć warzywnym sie on nieco robi, ale z drugiej strony - w końcu każdy musi mieć swój jakiś fetysz mały ;) a to że ja po godzinach lubię chłostać się ogórkami kiszonym po pośladkach to powinno jedynie z tolerancją się spotkać a nie obelgą ;)
A temat oczywiście pojawia się nie bez kozery! Wyobraźcie sobie, ostatnio postanowiłem przekopać trawnik przed moim blokiem, w poszukiwaniu pięciozłotówki. Coś mi we śnie podpowiedziało, że ktos ją tam zgubił, a ja jestem zobowiązany do tego, by ją odnaleźć. Jak słyszę o pieniądzach, to mi włosy dęba stają, więc postanowiłem pokopać i sie wzbogacić o znamienne 5 zeta.... Kopię i kopię a tu normalnie trafiam jedynie na manuskrypt sprzed wieków, w którym historia jest zawarta taka, że aż mnie zwoje zabolały! Pięciu złotych nie znalazłem, ale normalnie muszę wam powiedzieć, że opłacało się! Zamiast pieniędzy znalazłem mądrość, która mi otworzyła zupełnie inny kanał patrzenia na ZIEMNIAKA!
I to co nie daje mi spokoju ostatnimi czasy to właśnie wizja tego, skąd nazwa ZIEMNIAK się na padole owym, do którego każdy z nas ma dostęp, się pojawiła.
Wszystko zaczęło się na dalekim Zachodzie...
Razu pewnego była sobie piękna Indianka imieniem Sosquatch. Piękna to była niewiasta i w zamiarach ku życiu skierowanym, tak normalnie totalnie niewinna. Dzionek jej każdy leciał bezpłciowo, aż do dnia gdy na horyzoncie jej wzroku nie pojawił się piękny, a do tego Boski Dżonny!
A ten miał wiele walorów! Pstrego konia, imieniem Bumszakalakalak, i dłuuuuuuuuugą lufę pistoletu na kapiszony - bo przemocy nie znosił, i dlatego nigdy go do wojska nie wzięli!!!
C.D.N.
....
.........
.................

Minus Dżonnego polegał na jednym, ale o tym będzie później...
Piękna Sosquatch od razu zapałała do Dżonnego. Wpierw jeno fascynacją, bo nigdy wcześniej nie widziała tak dłuuuugiej lufy, a potem uczuciem tak czystym i sterylnym jak niemowlę pielęgniarki zajmującej sie sterylizacją... Ale, jak to w opowieściach które życie pisze, nie mogło sie obyć bez problemów. W końcu ona była czerwona jak cegła, a on blady niczym niezmoczony w niczym papierek lakmusowy. To sie spotkało z wielka pogardą jej rodziny. Ona krzyczała, płakała, i stękała czasem gdy tchu jej zabrakło, że Dżonny to jest własnie to czego szukała przez życie niemalże całe, lecz niewzruszona rodzina pięknej Sosquatch miała to za nic!
Spotykali sie tak więc ukradkiem...
Gdy zmierzch zapadał, piękna Sosquatch wsiadała na źrebię swej ulubionej klaczy - to nie miało jeszcze wyrobionych kopyt, to i sie ukradkiem ślizgać w ciemnościach umiało, i pędziła ile sił w nogach (nogach pięknej Sosquatch- bo źrebię za niskie było, i żeby sie jakoś poruszać mogło, to ona jedną nogą je obejmowała, a drugą skakała niczym sarenka) w pobliże wzgórza, na którym z ukochanym swym sie umówiła. W manuskrypcie było, że bez pośredników!
Boski Dżonny i piękna Sosquatch godzinami obejmowali się na wzgórzu czule, aż w końcu dostali uczulenia na czułe przytulanie się. Pokryły ich krosty i rogowe wypustki!
Mimo przeciwwskazań, nie chcieli z tym skończyć!
Trzeba było się podjąć się wyzwań do tej pory nie stosowanych!
Piękna Sosquatch postanowiła wyznać Boskiemu Dżonnemu sekret jej rodziny, który już na zawsze miał odmienić nie tylko ich życie, ale i nadać sens istnienia całej ludzkości!
C.D.N.
....
...........
.....................

Otóż ojciec pięknej Sosquatch pracował niegdyś w tajnych służbach Królowej Angielskiej! Poza obowiązkiem zaspokajania jej, miał również wśród swych prac podlewanie ogródka... Podlewał go i podlewał, a rośliny rosły niczym szparagi w wiosennym słońcu. Cieszyło to Toma Hawka (tak miał na imię i na nazwisko ojciec pięknej Sosquatch) bo lubił swoja pracę i się przy niej nie pocił - później sie okazało, że to przez chorobę weneryczną, którą złapał od Królowej, ale póki nie wiedział to był radosny...
I tak pracował sobie spokojnie, aż pewnego dnia zabolał go narząd intymny!
Prostatowy Duszek (bo tak potem swym dzieciom o "dolegliwości" mówił, żeby koszmarów gastrycznych nie miały. Kochał je i dobrym człowiekiem był) szepnął mu kiedyś w tajemnicy: "ból minie, jeśli wysikasz się tu i teraz... Nie bój się, nikt się nie dowie!", a że ojciec pięknej Sosquatch uległy był nieco, to zrobił to prosto w chwasty rosnące sobie pomiędzy pomidorami... no a że pomidory królewskie i dorodne były to rzeczywiście nikt nie spojrzał w jego stronę!

Przerywnik:
Trzeba jeden fakt dorzucić z życia Toma Hawka, a mianowicie, że sukcesywnie był on molestowany przez służby Międzygalaktycznego Korpusu Do Spraw Niższej Inteligencji. Wszczepiali mu za każdym razem roztwór jodyny i czosnku, więc nie miał o tym żadnego pojęcia, ale wpływ to miało na późniejsze skutki! Fakty przedstawiam za manuskryptem, rzecz jasna.
Koniec przerywnika.

Po tygodniu ojciec pięknej Sosquatch przybył pomiędzy pomidory, żeby wyplenić zielsko zalegające między nimi. Jakież było jego zdziwienie, gdy dostrzegł rośliny, które nie przypominały niczego co do tej pory znał! Oto z połączenia mlecza i jego mleczno-białego moczu powstało coś, co z nóg go zwaliło! Jak już się zwalił to wyrżnął zębami o nowo powstały twór i stwierdził że to jest dobre! Nie mówiąc nic nikomu schował Pęda w swoje portki ogrodniczki i nie minęło dużo czasu, gdy uciekł za granicę...
Postanowił założyć hodowlę "tego czegoś"... Czegoś, czemu nie potrafil nadać odpowiedniej nazwy... Ale na szczęście piękna Sosquatch postanowiła opowiedzieć tę historię Boskiemu Dżonnemu, który przyczynił się do znalezienia najlepszej z możliwych nazw!
C.D.N.
.........
..............
................

Słońce wzeszło jak gdyby nigdy nic... Ptaszki ćwierkały i trawa pachniała. Krowy się cieliły a żółty skowronek nasrał na Boskiego Dżonnego...
Zdarza się...
W międzyczasie piękna Sosquatch zdążyła opowiedzieć Boskiemu Johnnemu tajemnicę jej rodziny... Działo się to wszystko na wielkim polu uprawny, gdzie rosła bezimienna roślina!
Johnny był wielce rad, że piękna Sosquatch mówi mu to wszystko, ale że nie miała ona daru przemawiania do ludzi, to i ziewał cały czas i wręcz niezmiernie.
Starał się on opanować ziewanie jak tylko mógł, żeby nie urazić pięknej Sosquatch. Oczy łzą nie jedną mu zaszły i ból w skroniach tępo znać o sobie dawać, ale twardy był i żeby przykrości ukochanej nie sprawić trzymał się jak tasiemiec jelita! Gdy piękna Sosquatch odwróciła się do niego plecami i pochyliła by zerwać owoc, chcąc by Johnny go skosztował, ten już nie mogąc się powstrzymać rozwarł usta wydając z siebie głośne:
ZIEEEEEEEEEEEEEEEEE (*)
Piękna Sosquatch w zaskoczeniu uniosła dłoń wbijając szarobrązową bulwę w jego usta, Johnny zagryzł, przeżuł, połknął... i rzekł jeno:
...MNIAM!
W głowie pięknej Sosquatch zakipiało, para z uszu jej poszła a oczy sie zaszkliły w przypływie geniuszu, który nawiedził ją pierwszy i ostatni raz w jej życiu! Oto wymyśliła nazwę dla swer rośliny!

ZIEMNIAM!!!

Ucałowała Dżonnego namiętnie i z języczkiem, po czym on uznał jej geniusz klepnięciem w pośladek!
Pobiegli razem do ojca, który wściekł się jak Dżonnego zobaczył, ale jak mu piękna Sosquatch przedstawiła nazwę, uściskał go jak syna i nakazał ożenić ze swą córką. Ten to zrobił i żyli długo i szczęśliwie, w bogactwie niezmiernym, które ZIEMNIAK (którego nazwę zmodyfikował wynajęty człowiek od PR) im przyniósł.

Koniec
(nareszcie, bo ileż można :P !)

1 komentarz:

meluzyna pisze...

No żesz, Neposz-u , ale z ciebie zdolniacha że ho ho i jeszcze raz ho.
W sklepie to nie pieniędzmi powinieneś płacić ale talentami - swoimi.
Ja jednak jeszcze poczekam z ujawnianiem się, bo mogłabym cie rozczarować.
Sie spodziewasz kogoś może innego niz ja jestem, a tak to taką zagadką pozostaję i bardzo mnie to łechce ( ta enigmatyczność moja) Czekam na rozwiązanie zagadki ludzkości tymczasem, bo nie wiem jaką to historyję kryje w sobie ów skarb wrzucany do wrzątku...bez mundurka..ojej...:P