środa, 4 maja 2011

Koty w ścianach...

W ścianach mojego mieszkania żyją koty.
Próbuję zasnąć od paru dni ale nie mogę, bo słyszę natarczywe miałczenie (albo miauczenie).
I odzywa się moja alergia na sierść.
Początkowo myślałem, że to omamy. Zwidy pojawiające się przed zaśnięciem. Potem pomyślałem, że jestem chory.
Pewnego dnia zauważyłem pod tapetą wybrzuszenie, które przesunęło się błyskawicznie od krawędzi dywanu do brzegu sufitu.
Wystraszyłem się, zwłaszcza ze do mych uszu doleciał błogi pomruk...
Stałem się niewolnikiem omamów.
Najpierw łapałem to uszami, teraz wzrokiem.
Koty.
Nawet jak nic nie widziałem, ani nie słyszałem, to miałem katar sienny. W zimie. Zero pyłków.
Pewnego dnia chwyciłem brzytwę. W cholerę starą. Po dziadku.
Siedziałem pół nocy i czekałem.
Gdy tylko wybrzuszenie pod tapetą się pojawiło, rzuciłem się i rozciąłem to miejsce....
Gdy zalewający mnie płynny beton zatykał mi płuca myślałęm tylko o wysypce, która pojawiła mi się na przedramionach...
KONIEC

Raz tak abstrakcyjnie, ale nie śmiesznie...

poniedziałek, 2 maja 2011

Chyba wracam, po raz N-ty...

W mym się mózgu coś zatliło,
żeby znów się w słowach tlić.
Wlazłem w stronę tę przemiłą
no i piszę zamiast pić.

Ewa Drzyzga w tv pyta
grubą panią z kim chce sex
A ja siedzę u koryta
i se myślę, co tu rzec.

Trzy już lata, może cztery
se mineły odkąd ja
napisałem, do cholery,
słów bez sensu - teraz trza!

Ta myśl właśnie mnie dni kilka
temu naszła i nie puści
Może jakieś słowo - szpilka -
- sprawi, że ktoś się z nią spuści
(UWAGA!!! TANIE PORNO!!! ODCIAGNIJCIE DZIECI OD KOMPUTERA!!!)

Jutro moiże coś napiszę,
Może wierszem albo prozą
fakt, że żyję należycie
niech zachwyci cną mimozą.

Wracam i chcę znów słow kilka
w bezsens oplecionych szczerze
sprzedać Wam - drodzy CZYTNICY -
- Niech nam stuknie, w nowej erze ;)


Nie wiem, czy to dobry rym na powrót, ale w dupie to mam. Mam ochotę rozpocząć moje kolejne rozluźnianie się w ten sposób i jeśli komuś się to spodoba, to miło, a jeśli nie, to NIE.

Dla mnie właśnie nastała nowa era, bo zacząłęm nowe życie twórcze i jeśli mi ktoś pokibicuje w tym przedsięwzięciu, to dziękuję ;)
Pozdrawiam i niech absurd nam zawróci w głowie ;)

niedziela, 1 maja 2011

Tajemniczo ukryte wątki podróży Pana Kleksa w Kosmosie...

Pan Kleks ze sworą niesfornych dzieci minął trzecią galaktykę po lewej od Betelgeusa.
Wahali się pomiędzy wyminięciem pasa asteroid od strony lewej tódzież prawej i w zasadzie nic innego nie zaprzątało ich uwagi.

Nagle zza rogu wynikła kometa przebrzydła, która zewnątrzsterowna była i się orbity nie trzymała. Pan Kleks spróbował zniżyć loty - kometa również, gdy podnosił statek swój kosmiczny, kometa również się wznosiła. Zanim dzieci zdązyły zaśpiewać przerażoną nutę "c" dwukreślne nastąpiło zdeżenie, które prawie wyłysiło naszego bohatera!
Trzasnęło, dupnęło i Pan Kleks ze swojhą świtą zatrzymali się na ciele niebieskim.
Zniesmaczeni całą sytuacją wylęgli na zewnątrz.
Ich zaskoczenie nabytą świerzo sytuacją zastąpiło inne, gdy usłyszeli złowieszczy głos, grzmiący w beztlenie:
- Gdzie jest Vader!?!
Oczom ich ukazał się chłopiec w białej szacie, którego znali z białego ekranu, z czasów komuny jeszcze. LUK SKYWALKER!
- Gdzieżesz on?!? - zagrzmiało ponownie wśród próżni, w któej dźwięk się nie rozchodzi.
Kleks. Pan Kleks postanowił przejąć inicjatywę:
- Nie unoś się chłopcze! Masz! Poczęstuj się piegiem! Wszystkie moje dzieci lubią moje piegi z zaklętej szkatółki, więc i z Tobą ten rarytas powinien nas pojednać. Jak dasz upust swemu gniewowi, to cię ukocham i pokocham jak własnę dziecię.
Luk się zaskoczył i zrobił fikołka.
- Eeee... Piegów nie jadłem i nie tędy ma droga biegnie.
Dzieci zrobiły w tym czasie kułeczko i zaczęły śpiewać Barkę, wznosząc rozanielone oczątka ku niebu, które było niemal wszędzie.
- Och nie! - zakrzyknął Luk. - Wyczuwam ciemną stronę mocy, która próbuje mnie zwieść! Brakuje tylko, żeby ten starzec wyciągnął cukierki i nimi mnie skusił!
- Kurde Blaszka! - zająnął się Kleks - cukierków nie wziąłem! Ale skuszę Cię może spojrzeniem w lusterko w kształcie słoneczka? Do tej pory działało to na dzieci, które zagarnąłem do swego małego poletka?
Luk stał się czerwony na twarzy i prawie się opryszczył. Zatrwożyła go ta pokusa!
- Nie nie nie!!!! Tyś większe zło od Lorda Vadera! Jam rycerz Jedi i nie mogę oddawać się tak rozpustnym uciechom!
Mając świadomość, że Kleks jest zły, Luk załączył swój miecz świetlny, z myślą o zagładzie brodatego mąciciela.
Już miał zadać cios, gdy nagle w ich kometę uderzyła inna wytrącając wszystkich z równowagi.
Zanim wszyscy podnieśli się na nogi, bo uderzenie było potężne, w pustce rozległo się znamienne :
"HYYYYYHHH, HUUUUUUH, HYYYYYYH, HUUUUUH"
LORD VADER!!!!

LUK podniósł się jako pierwszy. Stanął na przeciw Lorda Ciemności i zakrzyknął:
- Teraz Cię zabiję! Walczyłęm z rozterkami, gdy dowiedziałem się żeś jest mym ojcem, ale wybrałem jasną stronę mocy i teraz dokonasz swojego żywota!!!
Vader popatrzył na Luka, na chwilę tryb oddechu odkurzacza zamarł w ciszy, po czym rzekł:
- Pogrzało Cię kolo? Jakiś Ty mój syn? Jak jeszcze byłem normalny to adoptowałem Cię, żeby miał mi kto polerować blachę na torsie, ale się zagapiłem i Cię porwali nędzni kidnaperzy. Chcieli okupu, ale zdążyłem sobie w międzyczasie znaleźć innego "polaratora". Dupa z Ciebie a nie Jedi, jak tego nie wyczułeś!
Pan Kleks w tym czasie zdążył się podnieść.
- Panie Vader, weź pan tego czuba, bo mi dzieci straszy. W zamian dam Panu piega do konsumpcji.
- Piega? - zawahał się Vader. - takiego z magicznej szkatółki?
- No nareszcie swój człowiek. - z dumą Kleks się zachłustną.
- Ej! cholera! Ja wciąż tu jestem! HALO! - Luk się poczuł niepotrzebny.
- Ta ruda czupryna, pedofilskie skłonności, piegi na wzór światełek na mojej piersi... Czy masz może magiczne słoneczka ciemnej mocy, w formie lusterek, które mają mamić umysły nieświadomych niczego sierot? - Vader niemal chlipał, co groziło przerdzewiwniem..
- No tak... - odparł zdezorientowany Kleks.

Vader nabrał pewności:
- SYNU!!!
Kleks zapłakał:
- OJCZE!!!
Luk się wkurwił:
- Do dupy takie zakończenie...
I odleciał korzystając z meteorytu, śmignąwszego obok komety, na której wszystko się to podziało....

czwartek, 3 lipca 2008

O Modernizacji Parszywej, jej siostrze Restrukturyzacji Podłej, co ni Boga ni ludzi kochać nie potrafiły...

Stało się... Zakwitł dzień piękny, naznaczony jeno smrodkiem psich kup, które fetor wydzielać zaczęły w pierwszych promieniach słońca, co po zimie nadeszły. Dzieci na pysiach szczery uśmiech miały, a w głowie jeno pstro leniwe, co w bestroskę życie zamienia. Chmurki leniwie pieściły błekitne poletko Pana Boga Naszego, który zasiadł za parawanem własnego rozleniwienia, rodząc jedną myśl tylko:

- aaaaa... nic nie robię... w dupie to mam...

Jak powiedział, tak sie stało - i cały świat pokryły mroczne, nieprzeniknione, ciemne ciemności!

Zło największe się rozpanoszyło (po omacku rzecz jasna) po niewinnym padole. Wychylając sie nagle zza rogu, robiło potworne: BUUU!!!, doprowadzając malutkie dziewczynki do wyzbycia się wszelkich płynów. Rzucając się z wiaty przystanku, przeraźliwie jodłując po hiszpańsku, wprawiało babcie i dziadków w nieme osłupienie i nikt już nie zauważał różnicy pomiędzy słupkiem rtęci, pręcikiem kwiatka i moszna Pana Burmistrza. Takie to straszne było wszystko!

Jeszcze gorsze, że najstraszniejsza ze strasznych rzeczy była dopiero przed nami wszystkimi!

W budynki biurowców wdarły się dwie krwiożercze siostry (jak w tytule bo mi sie nie chce pisać raz jeszcze)!!! Jedna miała butną minę, druga minorowe buty! Ta z lewej wzrok nieczysty, ta z prawej czystą pod pachą. A pachy obu sióstr niosły ze sobą istny żar tropików!

CDN...............................

Siostry weszły w przestrzenie firm nieprzebranych, po czym znienacka wzrok ich przykuł składzik na pościel i środki czystości, który drzemał sobie zapomniany w rogu ściany. Kierowane nieodpartą ochotą by tam zajrzeć, zrobiły to, a rozmiar czystości tej przestrzeni zgniótł je w kostkę róbika, której nikt nie potrafił ułożyć.
W końcu ktoś ją wyrzucił do śmieci, które standardowym kursem udały się na wysypisko, gdzie znalazł je jakiś kloszard. Że inteligencję miał na poziomie 6 tanich win to ją wyrzucił. Nieopatrznie wpadła w dziurę w ziemi, która prowadziła do samego jądra ziemi.
Siostry się spaliły a ich dusze czekają na lepsze czasy, kiedy będą mogły powrócić i znów zastraszyć podrzędnych pracowników harujących za marne pensje...

Nie no rzadkie to było ale pierwotna koncepcja spowodowana stresem autora nieco się sypnęła....
Koniec pierwotny zmieniony został, więc cieszcie się nim dziatki, pomimo, że jest on krótszy i twórczy też, co nieco ;)

poniedziałek, 30 czerwca 2008

Krótko na początek...

W karnawale światła zgasły!
Trzasły, prasły i się spasły,
wonią stęchłą i zmierzwioną.
Chcę Cię schłostać moja żono! -
krzyknął Henio, po czym zgasł,
bo go trzasła myśl - szast prast,
że go żona w karnawale,
zdradza w szale dość niedbale!

Śmiem zrozumieć uniesienie,
rządzę, pot i mdłe nasienie,
ale żeby w karnawale?!?
Tak nieczule i ospale?!?
Trzeba by tu wielkich mas!
które by Ci tak szast prast
pokazały czym jest zdrada
byś z uczuciem dała zada!

Henio w karnawale zszedł,
zanim zszedł to nieco zbledł...
lecz cóż chłopak zrobić miał,
gdy miał zęby na przemiał
a cna żona, choć ochoczo
zdrady doznać wciąż uroczo
chciała. Z jękiem, i z przepychem
dziką noc miała ze Zdzichem.



Przekaz był - sensu nie :P
jak zwykle nie zamierzam poprawiać ale jak na coś co powstało po LATACH przerwy może i nie jest złe - na pewno jest bez sensu więc idei się trzyma :D
pozdrawiam i normalnie pisać banialuki zaczynam ponownie :D

poniedziałek, 19 listopada 2007

O Lucyno!!! Tralala... Pomachaj mi ręką wyjętą z torebki!

Lucynę potrącił autobus. Był duży i czerwony. Nie jakaś tam żółta podróba, których stado zalała ostatnio ulice Śląska.
A więc potrącił ją autobus i trzy metry przeszybowała nad jezdnią.
Upadając niefortunnie na ciągłą linię urwała sobie nos. Pozostały jej magiczne dwie dziurki, które wpuszczały i wydmuchiwały powietrze.
Lucyna twarda była. Wstała i otrzepała się.
(trzep, trzep)
Westchnęła głęboko i podrapała się w nos, który leżał na ulicy. Dalej sprawiało jej to przyjemność.
Los chciał ją ocalić więc rzucił ją na pasy. Jak wiadomo, ludzi na pasach nie wolno potrącać. Ucieszyła się Lucyna i zaśpiewała BAJLANDO BAJLANDO AWIJO AJO... Mimo że nosa nie miała to dobrze jej było. Przeżyła.
Idąc w stronę chodnika nie zauważyła porzuconej deskorolki. Podjechała niechcący na niej dwa metry od pasów, a tam potrącił ją rozpędzony TIR.
Kierowca wiózł chemikalia i miał brodę.
"Podrzucił" ją o jakieś piętnaście metrów dalej. Leciała i leciała bo piętnaście metrów to wcale nie tak mało, a gdy już spadła, złamała sobie obojczyk i zgubiła dysk. Że dysk straciła to i pamięć się skasowała...
Biedna Lucyna...
Znów wstała i wzięła się do kupy. Trochę zaśmierdziało. Popatrzyła na lewo i prawo i zdała sobie sprawę, że tylko jednym okiem zerka. Szybko odnalazła brakującą gałkę na torach, na których akurat stała. Tak ją TIR podrzucił.
Wtedy trzasnął ją pośpieszny z Sulejowa do Kraśników. Tak ją trzasnął, że pęd wiatru we włosach pomieszał jej myśli! JESTEM PIĘKNA - jęknęła w locie, próbując jednocześnie wyłapać zęby, z których każdy w inną stronę zmierzał. Niegdyś ćwiczyła PING PONG więc niemal wszystkie uchwyciła w locie tuż przed upadkiem.
Poza jedną prawą górną piątką. Ta upadła na tor sąsiedni.
Gdy Lucyna się zbierała z naprzeciwka nadjechał towarowy z Wólczanki do Próchnika. Z przeciwległej strony i na szczęście na innym torze niż Lucyna się zbierała.
Ale pociąg ten najechał na zęba, który Lucyna zgubiła. Ten pod kołem zaświergolił, zakręcił się i niczym pchełka (z gry pewnej a nie ta krew żłopiącą) strzelił prosto w kręgosłup Lucyny. Ta upadła sparaliżowana od pasa w dół.
Pomyślała, że jednak dalej będzie twarda.
Wiedziała że już żaden pociąg jechać nie będzie, więc na rękach, wlokąc za sobą nogi, poczołgała się torem w stronę najbliższej aglomeracji.

C.D.N.
........
.............
..........................
Aglomeracja była piękna i oświetlona na wszystkie strony. Stąd też Lucyna nie wiedziała gdzie spoglądać.
Postanowiła spojrzeć w lewo. I dzięki temu tylko zauważyła tramwaj, który właśnie miął się zatrzymać. Ponieważ kierowca był pijany, to pojazdu nie ujarzmił i pojechał dalej. Lucyna bez nóg została, ale prychnęła tylko cicho i ręką na to machnęła, przewracając się oczywiście bo nie miała podpory dla ciała swego. Zdarła sobie nieco skóry z twarzy. Ale i tak była zadowolona, bo będąc sparaliżowaną od pasa w dół, nawet nie poczuła że co nieco sie pozbyła, a i tułów łatwiej było ciągnąć za sobą...
I wtedy pojawił się BATMAN!
C.D.N.
....
........
...........

Należy w tym miejscu przybliżyć sylwetkę tego człeka.
Jak sam pseudonim świadczy, nie jest on miłą osobą. Jest on okazem samego zła, które tylko i wyłącznie w bólu i cierpieniu przyjemność znajduje!
Pecha miała Lucyna, że na Batmana, czyli Człowieka Bata wpadła!!!
Trzasnął on raz i drugi w jej stronę i nagle Lucyna nie miała już uszu....
"HA HA HA HA HA HA HA HA HA!!!!!" - zaśmiał się złowieszczo Batman. Po czym smagnął pejczem raz jeszcze.
Lucyna odpowiedziała mu cichym "HI HI HI HI HI HI..." bo ją nawet rozśmieszył zlot tych wszystkich wypadków dzisiejszych.
Batman, ponieważ był poszukiwany listem gończym od tygodni już paru, nie mógł, zbyt długo batożyć Lucyny. Smagnął ją raz jeszcze pozbawiając górnej wargi i uciekł w noc. A ta ciemna była to i skryła tego ciemnego charaktera...
Lucyna została sama na ulicy i żaden przechodzień sie nie nachylił nad babą bez wary, uszy i kończyn. Myśleli, że żebra... Zrozumiałe...
Lucyna otarła pot ręką. I dobrze że to zrobiła, bo to ostatni moment był, żeby to uczucie zachować.
Otóż Dupnął Piorun z Saturna i urwał Lucynie obie ręce! padła na twarz i załkała cichutko. teraz dopiero dotarła do niej groza sytuacji!
Gdy się uspokoiła, nie mając ani rąk ani nóg, Lucyna wysunęła język. Zapierając się nim o chodnik, zaczęła dumnie przeć do przodu!
Niechcący chwycił nagle przymrozek. Zanim się Lucyna obejrzała, jej język został na chodniku. Przymarzł i z ust uciekł. Ot taki kawał...
Próbowała jeszcze przemieścić się ruszając powiekami, ale na nic się to zdało...
Zastygła Lucyna...
Funkcjonariusz Mariusz, pilnie obserwował każdy ruch Lucyny. Od samego początku jej perypetii z dnia dzisiejszego. Śledził ją i obserwował. Żal ściskał mu ciało i chuć. Bo tak patrząc na nią, wręcz ją pokochał!
Nawet mu trochę ulżyło, gdy dziewczę to nagle zniknęło.
Bo to nie była zwykła Lucyna lecz niezwykła haLUCYNAcja...
Odsapnął i skończył służbę.

piątek, 16 listopada 2007

Dawno nie pisałem, więc prątkowanie!!!

Prątki, jak każde inne zwierzątka lubią sałatę.
Nie mylić warzywa tego z kapustą (jeśli ktoś czytał poprzednie posty) bo to nie to samo.
Sałata ma liście delikatne a kapusta okrutne. No życie tak to stworzyło. dlatego prątki, jako istoty uległe wolą to pierwsze. Okładają się ich liśćmi i lepią z nich glutki. Takie małe glutki. Bo tymi glutkami mogą zalepiać sobie uszy, do których wpadają zbędne słowa. A słowa często są zbędne. Bo liczą się gesty i spojrzenia.
A żeby i od tego prątki mogły się też odciąć to lubią szpinak. Bo szpinak jak się zagotuje jest mulisty. A muliste rzeczy łatwo na oczy nałożyć. Z zamkniętymi powiekami oczywiście, bo inaczej szczypie. I wtedy nic nie widać. I prątki to lubią. I lubią jak jest wesoło. A lubią jak jest wesoło, gdy wesoło jest wkoło. Takie to prątki.
I dlatego prątki lubią marchew. Bo nic tak nie cieszy jak stałość pewna w dłoni ujarzmiona. Chwytają tę marchew i kręcą spirale. Tak długo kręcą, aż ukręcą radość. A każdy się lubi radować. Sok z marchwi też jest dobry i zawsze z tego wynika. A kręcąc marchewką zawsze on wychodzi.
Że i marchewka czasem może być nieświeża. Stąd Prątki, żeby powstrzymać złe uczucie, jedzą krówki-mordoklejki (których już nikt nie produkuje! - DLACZEGO?!?), i zalepiają sobie usta.
Nie czują smaków i czują się prawie szczęśliwe. No chyba że poczują nosem masło roślinne. W tym zapachu drzemie moc nieczysta!
Więc prątki też lubią kalarepę. Bo jest twarda jak stolec (po przepiciu) i niewzruszona jak Dajmonion podczas wzlotu... Więc cisną w nozdrza z kalarepy miąższ by ten zatkał receptory. Wpadają wręcz w ekstazę niechlubną by pokoleniom następnym ją przekazywać! Ale to nie wystarcza!
Czasem ktoś prątka dotknie.
I co on biedny ma zrobić?
Roznosi choroby, żeby się ktoś od niego w końcu ODPIERDOLIŁ!!!

DRAMAT.