W ścianach mojego mieszkania żyją koty.
Próbuję zasnąć od paru dni ale nie mogę, bo słyszę natarczywe miałczenie (albo miauczenie).
I odzywa się moja alergia na sierść.
Początkowo myślałem, że to omamy. Zwidy pojawiające się przed zaśnięciem. Potem pomyślałem, że jestem chory.
Pewnego dnia zauważyłem pod tapetą wybrzuszenie, które przesunęło się błyskawicznie od krawędzi dywanu do brzegu sufitu.
Wystraszyłem się, zwłaszcza ze do mych uszu doleciał błogi pomruk...
Stałem się niewolnikiem omamów.
Najpierw łapałem to uszami, teraz wzrokiem.
Koty.
Nawet jak nic nie widziałem, ani nie słyszałem, to miałem katar sienny. W zimie. Zero pyłków.
Pewnego dnia chwyciłem brzytwę. W cholerę starą. Po dziadku.
Siedziałem pół nocy i czekałem.
Gdy tylko wybrzuszenie pod tapetą się pojawiło, rzuciłem się i rozciąłem to miejsce....
Gdy zalewający mnie płynny beton zatykał mi płuca myślałęm tylko o wysypce, która pojawiła mi się na przedramionach...
KONIEC
Raz tak abstrakcyjnie, ale nie śmiesznie...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Kota w ścianie Pan nie znalazł? sadzę,ze nie i dobrze! Dzisiejszy wpis jak sam Pan już zaznaczył nie jest śmieszny ani tym bardziej zabawny... aczkolwiek tak duuuużą i abstrakcyjną wyobrażnie u Pana,Panie Michale podziwiam ;)
Rozjebiemy razem świat robiąc razem dobry film?
Prześlij komentarz