Lucynę potrącił autobus. Był duży i czerwony. Nie jakaś tam żółta podróba, których stado zalała ostatnio ulice Śląska.
A więc potrącił ją autobus i trzy metry przeszybowała nad jezdnią.
Upadając niefortunnie na ciągłą linię urwała sobie nos. Pozostały jej magiczne dwie dziurki, które wpuszczały i wydmuchiwały powietrze.
Lucyna twarda była. Wstała i otrzepała się.
(trzep, trzep)
Westchnęła głęboko i podrapała się w nos, który leżał na ulicy. Dalej sprawiało jej to przyjemność.
Los chciał ją ocalić więc rzucił ją na pasy. Jak wiadomo, ludzi na pasach nie wolno potrącać. Ucieszyła się Lucyna i zaśpiewała BAJLANDO BAJLANDO AWIJO AJO... Mimo że nosa nie miała to dobrze jej było. Przeżyła.
Idąc w stronę chodnika nie zauważyła porzuconej deskorolki. Podjechała niechcący na niej dwa metry od pasów, a tam potrącił ją rozpędzony TIR.
Kierowca wiózł chemikalia i miał brodę.
"Podrzucił" ją o jakieś piętnaście metrów dalej. Leciała i leciała bo piętnaście metrów to wcale nie tak mało, a gdy już spadła, złamała sobie obojczyk i zgubiła dysk. Że dysk straciła to i pamięć się skasowała...
Biedna Lucyna...
Znów wstała i wzięła się do kupy. Trochę zaśmierdziało. Popatrzyła na lewo i prawo i zdała sobie sprawę, że tylko jednym okiem zerka. Szybko odnalazła brakującą gałkę na torach, na których akurat stała. Tak ją TIR podrzucił.
Wtedy trzasnął ją pośpieszny z Sulejowa do Kraśników. Tak ją trzasnął, że pęd wiatru we włosach pomieszał jej myśli! JESTEM PIĘKNA - jęknęła w locie, próbując jednocześnie wyłapać zęby, z których każdy w inną stronę zmierzał. Niegdyś ćwiczyła PING PONG więc niemal wszystkie uchwyciła w locie tuż przed upadkiem.
Poza jedną prawą górną piątką. Ta upadła na tor sąsiedni.
Gdy Lucyna się zbierała z naprzeciwka nadjechał towarowy z Wólczanki do Próchnika. Z przeciwległej strony i na szczęście na innym torze niż Lucyna się zbierała.
Ale pociąg ten najechał na zęba, który Lucyna zgubiła. Ten pod kołem zaświergolił, zakręcił się i niczym pchełka (z gry pewnej a nie ta krew żłopiącą) strzelił prosto w kręgosłup Lucyny. Ta upadła sparaliżowana od pasa w dół.
Pomyślała, że jednak dalej będzie twarda.
Wiedziała że już żaden pociąg jechać nie będzie, więc na rękach, wlokąc za sobą nogi, poczołgała się torem w stronę najbliższej aglomeracji.
C.D.N.
........
.............
..........................
Aglomeracja była piękna i oświetlona na wszystkie strony. Stąd też Lucyna nie wiedziała gdzie spoglądać.
Postanowiła spojrzeć w lewo. I dzięki temu tylko zauważyła tramwaj, który właśnie miął się zatrzymać. Ponieważ kierowca był pijany, to pojazdu nie ujarzmił i pojechał dalej. Lucyna bez nóg została, ale prychnęła tylko cicho i ręką na to machnęła, przewracając się oczywiście bo nie miała podpory dla ciała swego. Zdarła sobie nieco skóry z twarzy. Ale i tak była zadowolona, bo będąc sparaliżowaną od pasa w dół, nawet nie poczuła że co nieco sie pozbyła, a i tułów łatwiej było ciągnąć za sobą...
I wtedy pojawił się BATMAN!
C.D.N.
....
........
...........
Należy w tym miejscu przybliżyć sylwetkę tego człeka.
Jak sam pseudonim świadczy, nie jest on miłą osobą. Jest on okazem samego zła, które tylko i wyłącznie w bólu i cierpieniu przyjemność znajduje!
Pecha miała Lucyna, że na Batmana, czyli Człowieka Bata wpadła!!!
Trzasnął on raz i drugi w jej stronę i nagle Lucyna nie miała już uszu....
"HA HA HA HA HA HA HA HA HA!!!!!" - zaśmiał się złowieszczo Batman. Po czym smagnął pejczem raz jeszcze.
Lucyna odpowiedziała mu cichym "HI HI HI HI HI HI..." bo ją nawet rozśmieszył zlot tych wszystkich wypadków dzisiejszych.
Batman, ponieważ był poszukiwany listem gończym od tygodni już paru, nie mógł, zbyt długo batożyć Lucyny. Smagnął ją raz jeszcze pozbawiając górnej wargi i uciekł w noc. A ta ciemna była to i skryła tego ciemnego charaktera...
Lucyna została sama na ulicy i żaden przechodzień sie nie nachylił nad babą bez wary, uszy i kończyn. Myśleli, że żebra... Zrozumiałe...
Lucyna otarła pot ręką. I dobrze że to zrobiła, bo to ostatni moment był, żeby to uczucie zachować.
Otóż Dupnął Piorun z Saturna i urwał Lucynie obie ręce! padła na twarz i załkała cichutko. teraz dopiero dotarła do niej groza sytuacji!
Gdy się uspokoiła, nie mając ani rąk ani nóg, Lucyna wysunęła język. Zapierając się nim o chodnik, zaczęła dumnie przeć do przodu!
Niechcący chwycił nagle przymrozek. Zanim się Lucyna obejrzała, jej język został na chodniku. Przymarzł i z ust uciekł. Ot taki kawał...
Próbowała jeszcze przemieścić się ruszając powiekami, ale na nic się to zdało...
Zastygła Lucyna...
Funkcjonariusz Mariusz, pilnie obserwował każdy ruch Lucyny. Od samego początku jej perypetii z dnia dzisiejszego. Śledził ją i obserwował. Żal ściskał mu ciało i chuć. Bo tak patrząc na nią, wręcz ją pokochał!
Nawet mu trochę ulżyło, gdy dziewczę to nagle zniknęło.
Bo to nie była zwykła Lucyna lecz niezwykła haLUCYNAcja...
Odsapnął i skończył służbę.
poniedziałek, 19 listopada 2007
piątek, 16 listopada 2007
Dawno nie pisałem, więc prątkowanie!!!
Prątki, jak każde inne zwierzątka lubią sałatę.
Nie mylić warzywa tego z kapustą (jeśli ktoś czytał poprzednie posty) bo to nie to samo.
Sałata ma liście delikatne a kapusta okrutne. No życie tak to stworzyło. dlatego prątki, jako istoty uległe wolą to pierwsze. Okładają się ich liśćmi i lepią z nich glutki. Takie małe glutki. Bo tymi glutkami mogą zalepiać sobie uszy, do których wpadają zbędne słowa. A słowa często są zbędne. Bo liczą się gesty i spojrzenia.
A żeby i od tego prątki mogły się też odciąć to lubią szpinak. Bo szpinak jak się zagotuje jest mulisty. A muliste rzeczy łatwo na oczy nałożyć. Z zamkniętymi powiekami oczywiście, bo inaczej szczypie. I wtedy nic nie widać. I prątki to lubią. I lubią jak jest wesoło. A lubią jak jest wesoło, gdy wesoło jest wkoło. Takie to prątki.
I dlatego prątki lubią marchew. Bo nic tak nie cieszy jak stałość pewna w dłoni ujarzmiona. Chwytają tę marchew i kręcą spirale. Tak długo kręcą, aż ukręcą radość. A każdy się lubi radować. Sok z marchwi też jest dobry i zawsze z tego wynika. A kręcąc marchewką zawsze on wychodzi.
Że i marchewka czasem może być nieświeża. Stąd Prątki, żeby powstrzymać złe uczucie, jedzą krówki-mordoklejki (których już nikt nie produkuje! - DLACZEGO?!?), i zalepiają sobie usta.
Nie czują smaków i czują się prawie szczęśliwe. No chyba że poczują nosem masło roślinne. W tym zapachu drzemie moc nieczysta!
Więc prątki też lubią kalarepę. Bo jest twarda jak stolec (po przepiciu) i niewzruszona jak Dajmonion podczas wzlotu... Więc cisną w nozdrza z kalarepy miąższ by ten zatkał receptory. Wpadają wręcz w ekstazę niechlubną by pokoleniom następnym ją przekazywać! Ale to nie wystarcza!
Czasem ktoś prątka dotknie.
I co on biedny ma zrobić?
Roznosi choroby, żeby się ktoś od niego w końcu ODPIERDOLIŁ!!!
DRAMAT.
Nie mylić warzywa tego z kapustą (jeśli ktoś czytał poprzednie posty) bo to nie to samo.
Sałata ma liście delikatne a kapusta okrutne. No życie tak to stworzyło. dlatego prątki, jako istoty uległe wolą to pierwsze. Okładają się ich liśćmi i lepią z nich glutki. Takie małe glutki. Bo tymi glutkami mogą zalepiać sobie uszy, do których wpadają zbędne słowa. A słowa często są zbędne. Bo liczą się gesty i spojrzenia.
A żeby i od tego prątki mogły się też odciąć to lubią szpinak. Bo szpinak jak się zagotuje jest mulisty. A muliste rzeczy łatwo na oczy nałożyć. Z zamkniętymi powiekami oczywiście, bo inaczej szczypie. I wtedy nic nie widać. I prątki to lubią. I lubią jak jest wesoło. A lubią jak jest wesoło, gdy wesoło jest wkoło. Takie to prątki.
I dlatego prątki lubią marchew. Bo nic tak nie cieszy jak stałość pewna w dłoni ujarzmiona. Chwytają tę marchew i kręcą spirale. Tak długo kręcą, aż ukręcą radość. A każdy się lubi radować. Sok z marchwi też jest dobry i zawsze z tego wynika. A kręcąc marchewką zawsze on wychodzi.
Że i marchewka czasem może być nieświeża. Stąd Prątki, żeby powstrzymać złe uczucie, jedzą krówki-mordoklejki (których już nikt nie produkuje! - DLACZEGO?!?), i zalepiają sobie usta.
Nie czują smaków i czują się prawie szczęśliwe. No chyba że poczują nosem masło roślinne. W tym zapachu drzemie moc nieczysta!
Więc prątki też lubią kalarepę. Bo jest twarda jak stolec (po przepiciu) i niewzruszona jak Dajmonion podczas wzlotu... Więc cisną w nozdrza z kalarepy miąższ by ten zatkał receptory. Wpadają wręcz w ekstazę niechlubną by pokoleniom następnym ją przekazywać! Ale to nie wystarcza!
Czasem ktoś prątka dotknie.
I co on biedny ma zrobić?
Roznosi choroby, żeby się ktoś od niego w końcu ODPIERDOLIŁ!!!
DRAMAT.
sobota, 3 listopada 2007
O spawaczu Władku, co nie miał pośladków...
Był raz sobie Władzio szczodry,
nie dbał o się ani mordy
mu pokrewne, pewnie za to
zamiast dupy - kalkulator.
Liczył wszystko i bez reszty
stąd też pewnie go obeszły
wszelkie próby go zwodzenia:
mówił zawsze: DO WIDZENIA!
Sory miałem ochotę coś zrymować na poczekaniu i pod wpływem alkoholu... Wyszła fraszka bez sensu i dobrze bo takie lubię ;) Można by to pewnie w epopeję jakąś przetworzyć, bo temat kalkulatora zamiast dupy jest wdzięczny i zaradny zarazem, ale dziś mi się nie chce...
Tak moi drodzy!
MAM W KALKULATORZE CO O TYM POMYŚLICIE!
Raz na górze a raz w rurze!
Trza se radzić i fraszki tworzyć ze słów, które ślina na język przyniesie.... Rozluźnia to i łechta...
A poza tym wszyscy wiemy po co jest ten blog ;)
pozdrawiam, a zapominalskich proszę o ukazanie tożsamości, bo ileż można....
nie dbał o się ani mordy
mu pokrewne, pewnie za to
zamiast dupy - kalkulator.
Liczył wszystko i bez reszty
stąd też pewnie go obeszły
wszelkie próby go zwodzenia:
mówił zawsze: DO WIDZENIA!
Sory miałem ochotę coś zrymować na poczekaniu i pod wpływem alkoholu... Wyszła fraszka bez sensu i dobrze bo takie lubię ;) Można by to pewnie w epopeję jakąś przetworzyć, bo temat kalkulatora zamiast dupy jest wdzięczny i zaradny zarazem, ale dziś mi się nie chce...
Tak moi drodzy!
MAM W KALKULATORZE CO O TYM POMYŚLICIE!
Raz na górze a raz w rurze!
Trza se radzić i fraszki tworzyć ze słów, które ślina na język przyniesie.... Rozluźnia to i łechta...
A poza tym wszyscy wiemy po co jest ten blog ;)
pozdrawiam, a zapominalskich proszę o ukazanie tożsamości, bo ileż można....
Subskrybuj:
Posty (Atom)